poniedziałek, 12 grudnia 2011

Mała czarna

Witam!
Z racji tego, że usunęłam sobie połowę tekstów z dysku, muszę się odstresować xD Więc wrzuca to to. Eh, jakże ubolewam nad faktem, że tak mało jest fanficków w tej tematyce...

Mechalice: Nosz ba, że będą insze! Znaczy się, jeżeli się zgarnę i napiszę/odkopię coś inszego xD A moje zasoby niedokończony/nie nadających się do publikacji/ dziwnych opowiadań są dosyć liczne, więc myślę, że coś może jeszcze znajdę xD. I napiszę. I rzucę studia w cholerę... A to nie było do tematu? No ale rzucę! Kuźwa!
No...
Ty mnie tu się nie maruduj do tytułu, bo wiem, że jest szitowaty, ale właściwie dałam go, żeby wciąż pamiętać o dokończeniu opa, a pewna badziewiasta piosenka (z jeszcze badziewniejszym teledyskiem) nieodparcie mi się z nim kojarzy. Więc mam pewne uzasadnienie! Badziewne, bo badziewne, ale jest :D I tak, jestem w trakcie poszukiwania innego, no! :D A jeżeli powiem, że nawiązuje do fontanny to nieco uratuję swoją reputację? xD
Jeżu, jak można od 5h brać się za projekt i w efekcie nie zrobić nic... A nie, zaczęłam nowy rozdział! To zawsze coś, ne? Ne? Kurde...


Dziękować za komentarze i zapraszam na kolejne opowiadanie ;)

*** *** *** *** *** *** ***

Fandom: X-men: Pierwsza klasa
MAŁA CZARNA

- CHARLES!
Charles Xavier skulił się mimowolnie w swojej kryjówce. Tak, on, prawdopodobnie największy telepata, jaki stąpał po ziemi, profesor i opiekun bandy mutantów, chował się. Och, nie, żeby był to czyn chwalebny. Ale jeżeli miał dożyć kolejnego dnia w jednym kawałku, to była to czynność nad wyraz konieczna.
- CHARLES! Do kurwy…
Skrzywił się, słysząc ponownie swoje imię wywrzeszczane nieco bliżej niż wcześniej. Metalowe wieszaki nad jego głową zadrgały niebezpiecznie. Oczy mężczyzny rozszerzyły się gwałtownie.
Jasna cholera! Metal! Czy miał na sobie coś…
Nagle jego dłoń wyrwała do przodu, w efekcie pociągając za sobą resztę ciała.
- Aoołć – jęknę smętnie, gdy jego nos odbył bliskie spotkanie z podłoga. – Za co?! – wrzasnął, zaraz po tym jak niezgrabnie udało mu się klapnąć na tyłek. Równocześnie zapisał sobie w pamięci, aby pozbyć się zegarka. Cholerne metalowe elementy…
- Jeżeli dobrze się zastanowisz, dlaczego siedziałeś w szafie, to chyba odnajdziesz odpowiedź i na to pytanie.
Niebieskie oczy spojrzały na Erika z widoczną złością.
- I wiesz co? ¬– kontynuował mężczyzna. - Chyba nawet nie będziesz musiał używać do tego telepatii, z czego ostatnio dosyć obficie korzystałeś, czyż nie?
Złość została zastąpiona obojętnością.
- Nie rozumiem o co ci chodzi – odrzekł, zakładając ręce na ramiona.
- Charles, nie obrażaj swojej własnej inteligencji.
- Erik, daj żyć. Przecież nic złego nie zrobiłem. Po prostu…
- Po prostu stwierdziłeś, że będzie nad wyraz pomocne, jeżeli zrobisz ze mnie kretyna przed każdym nowym rekrutem!
- Ale…
- Nic co powiesz nie poprawi twojej marnej sytuacji.
Charles zatrzepotał niewinnie rzęsami.
- Ale to była bardzo ładna sukienka.

***

- I się wziął dziad obraził.
- Czekaj. – Raven najwyraźniej powstrzymywała się od szaleńczego chichotu. – Chcesz powiedzieć, że na przełamanie pierwszych lodów, każdemu ze znalezionych mutantów pokazywałeś Erika jako gorącą rudą laskę w niebieskiej kiecce?
- Nie zamieniałem go w kobietę…
- Jeszcze lepiej. – Mutantka pokręciła głową z rozbawieniem. – Dobrze, że nie w małej czarnej, dopiero by…
- Słuchaj, po prostu wszyscy lepiej reagowali, kiedy to robiłem! To chyba jasne, że każdy wolał zobaczyć Magneto w sukience, niż, gdy pakowałem mu się z własnymi myślami do umysłu! Wiesz, że jeden z odnalezionych zwymiotował na mnie, podczas takiej akcji?!
Wtedy to Raven nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.
- Cieszę się, że chociaż ty masz dobry humor – mruknął, kładąc głowę na oparciu kanapy i wlepiając oczy w sufit. Jakoś go myśl o wściekłym Magneto nie napawała optymizmem.
- Niepotrzebnie się tak spinasz. – Jego przybrana siostra w końcu zdołała się jakoś uspokoić. – W końcu to Erik, skoro jeszcze cię nie zabił, to prawdopodobnie już nic ci nie zrobi. Powścieka się, powścieka i w końcu odpuści, no nie?
Xavier zmarszczył brwi. Miał dziwne wrażenie, że jego los nie będzie tak kolorowy, jak przewidywała Raven. Tak postąpiłby człowiek normalny, a Erik nie był tym typem. W końcu by mutantem. Fakt, mógłby podejrzeć, co też u Magneto w umyśle gra, jednak istniało prawdopodobieństwo, że jego obecność zostanie wykryta. I wtedy nawet nie miałby co liczyć na żadną taryfę ulgową.
- A właściwie – kontynuowała dziewczyna. – Dlaczego sukienka?
Charles zarumienił się nieznacznie.
Nie. Na to pytanie nie miał zamiaru odpowiadać.

***

O tym, że Magneto łatwo nie zapomina Charles mógł się już przekonać tego samego wieczoru.
Początkowe ciche szuranie dobywające się z ramy jego łóżka nie wzbudziło w nim żadnych podejrzeń.
Dopiero dźwięk czegoś spadającego na ziemię oderwał go od lektury, w którą zgłębiał się przed snem.
Przetarł zmęczone oczy, podciągnął się na łokciach i zerknął na podłogę.
Wychylił się, niemalże spadając z materaca i chwycił mały metalowy przedmiot w dwa palce.
Przyjrzał mu się badawczo.
Śrubka.
Zanim umysł zdołał połączyć wszystkie fakty, większa ilość śrubek przeturlała się po ziemi, Xavier rozdziawi usta w niemym zdumieniu, a jego łóżko… Rozleciało się na różnej wielkości elementy.
- ERIK!

***

Charles wstał w bardzo złym humorze. Może miało to coś wspólnego z tym, że musiał spać na kanapie. Jego łóżko nie za bardzo nadawało się do użytku. A zwłaszcza materac, w którym Magneto, zaraz po wykręceniu z mebla wszystkich śrubek, za pomocą swojej zdolności wygiął sprężyny tak, że tylko samobójca podjąłby się leżenia na nim.
Westchnął cierpiętniczo, wbijając ponure spojrzenie we wnętrze swojego kubka. Zielonego. Z kiczowatym wizerunkiem misia, który trzymał równie kiczowate baloniki.
Nawet ciemna jak smoła kawa nie potrafiła dodać mu porządnej dawki energii.
- Dzień dobry! – zaświergotała Raven wchodząc do kuchni. – Jak się spało?
Od strony Xaviera dobiegło warknięcie. Nawet nie miał zamiaru stwarzać pozorów dobrego humoru. Był na to zbyt niewyspany i obolały.
Dziewczyna rzuciła mu zaciekawione spojrzenie, zanim jej głowa zniknęła we wnętrzu lodówki.
- Hm, najwyraźniej ciężko – mruknęła. – Ale wiesz, niezapinanie rozporka nie jest odpowiednią metodą demonstracji złego samopoczucia.
- Oh, na litość! – sapnął rozdrażniony i z rozmachem odłożył kubek, aby zasunąć zamek w lnianych spodniach. – Przepraszam. To przez…
- Witam, profesorze. Raven. – Hank usiadł przy stole, przyciągając do siebie misę z owocami. – Jak tam…
- Sza, lepiej nie pytaj – przerwała mu mutantka, zanim ponownie padło nieszczęsne pytanie. Nie, żeby to poprawiło w jakimś stopniu humor Xaviera. W jej głosie pobrzmiewało za dużo radości jak na jego gust.
Jednak chłopak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, poprawił okulary, a następnie spojrzał badawczo na Charlesa, jakby szukając jakiś zewnętrznych znaków, wskazujących co tak rozdrażniło profesora. Po chwili odchrząknął, nieco zakłopotany.
- Rozporek.
- Co? – Charles zwęził groźnie oczy.
- Rozporek. Się panu rozpiął.
- Co wy… - zaczął i wbił spojrzenie w zamek. Faktycznie. Był rozpięty. A przecież przed chwilą…
W jego głowie zakiełkowało ziarno podejrzenia.
- Um, czy wszystko… - powiedział Hank niepewnie. Najwyraźniej dostrzegł w twarzy Charlesa coś, co miało można było uznać, za oznaki szaleństwa. Jednak zaraz przerwał mu ostry głos profesora.
- Cicho! – rzucił i z największą dokładnością pociągnął za zasuwkę.
- Ale…
- Cisza mówię! – warknął, w skupieniu obserwując zamek. Po chwili, ząbek po ząbku, rozporek ponownie był rozpięty.
Powieka Charlsa drgnęła gwałtownie.
- ERIK!

***

- Charles, ogarnij się! Przeginasz!
Oczy mężczyzny rozszerzyły się gwałtownie. Wcisnął się mocniej w kąt pokoju, równocześnie szczelniej owijając się kocem.
- Charles! Matko kochana! – mutantka podeszła do niego energicznym krokiem i siłą wyrwała mu z rąk okrycie. – Ileż można siedzieć w pokoju! To śmieszne! Idź…
- Nie rozumiesz – jęknął żałośnie, łapiąc się za głowę.
- Czego niby? – warknęła Raven, opierając ręce na biodrach i spoglądając na brata z wyrzutem. – Że zachowujesz się jak idiota? Słuchaj, cały dzień ukrywasz się, jak jakiś bachor budując na podłodze fortece z koca, czy to jest normalne?
- On mnie prześladuje – wyszeptał dramatycznie.
- Paranoja!
- Nie! – Xavier poderwał się z ziemi i chwycił siostrę za ramiona. – To jest straszne! Sięgam po kurtkę i nie mogę jej ściągnąć, bo jest zakleszczony między wieszakami. Chcę się wytrzeć po kąpieli, a atakuje mnie wąż od prysznica. Chciałem się z tego wyrwać, wyszedłem na miasto, na normalny obiad! I wiesz co się stało?!
- Nie? – wydukała niepewnie.
- Wszystkie sztućce jakich się tknąłem, każda cholerna łyżka czy widelec, zaplątywał się w supeł! – wyrzucił z siebie. Puścił Raven i rozpoczął nerwową wędrówkę po pokoju. - Ha! Ale żeby jeszcze to było najgorsze! Jakby to nie wystarczało, że czuje się osaczony! Ja… AGHR…
- Charles, no proszę cię…
- Nie mogę spokojnie skorzystać z toalety – jęknął, opadając na kanapę, tylko po to, żeby się zaraz z niej zerwać, gdy przypomniał sobie, że ona też jest wyposażona w sprężyny. A lepiej losu nie kusić.
- Co?
- To, co słyszałaś! – warknął, nieufnie rozglądając się po pokoju.
- Ale… Że jak?
- Ja… - Charles zarumienił się nieznacznie. Złapał się za nasadę nosa. – Gdy skończyłem… Korzystać… Spłukał ją.
- Co?
- Spłukał ją! – wrzasnął histerycznie i wyglądało na to, że ma zamiar rzucić się do ucieczki, jednak Raven złapała go pod ramię i wbrew wyraźnym sprzeciwom usadowiła na kanapie.
- Charles – zaczęła w miarę poważnym tonem, pomimo tego, że wyraźnie miała ochotę się roześmiać. Najwyraźniej jednak uznała, że Xavier naprawdę potrzebuje pomocy. – Słuchaj, musisz się ogarnąć. Nie wiem, chodź do parku. Odetchniesz świeżym powietrzem…
- Wakacje!
- Niedokładnie to…
- Tak! Gdzieś, gdzie Erik nie będzie już mógł dosięgnąć mnie swoją mocą! Na Majorce! Albo…
- Charles! – Dziewczyna z ledwością powstrzymywała się od przywalenia mu w twarz. – Nie bądź dzieckiem! Po prostu z nim pogadaj, dobra?
- Myślisz, że nie próbowałem? – zapytał i kontynuował, nie czekając na odpowiedź. – Spojrzał na mnie tylko jak na karalucha i rzucił coś w stylu, że jeszcze nie odpokutowałem swoich win! I co ja mam zrobić, żeby w końcu przestał mnie prześladować?!
- Ja… - zaczęła mutantka z wahaniem. – Chyba mam pewien pomysł.

***

Charles stał przed drzwiami pokoju Erika i kalkulował. Istniała spora szansa, że mężczyzna go po prostu nie wpuści. Co z jednej strony miałoby swoje plusy, ale ni jak nie załatwiłoby sprawy. Jednak szansa, że zostanie wpuszczony nie była zbyt wielka. W końcu Magneto wciąż był na niego wściekły. A przynajmniej sugerował to poskręcany karnisz, który wisiał nad drzwiami balkonowymi w gabinecie i w dniu dzisiejszym zaatakował Xaviera, kiedy ten chciał nieco przewietrzyć pomieszczenie.
Stwierdzając, że i tak nie ma nic do stracenia wziął głęboki oddech i zapukał.
- Erik – zawołał, starając się wyrazić w głosie nieco pewności siebie. – To ja. Czy…
Drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem.
Zwalczając chęć ucieczki Charles wszedł do pokoju rozglądając się niepewnie.
Magneto stał przy oknie i najwyraźniej wpatrywał się w zachodzące słońce. Wokół niego lewitowało posłusznie wiaderko z szampanem, po którego mężczyzna właśnie sięgał, kiedy profesor przymykał drzwi.
- Erik – zaczął, przestępując z nogi na nogę. – Posłuchaj… Ja już tego nie wytrzymuję. Przepraszam, nie powinienem tak postępować. Miałem swoje racje, ale dobra. To nie ważne. Mogłem najpierw zapytać cię o zdanie. Pewnie i tak byś się nie zgodził, co nie zmienia faktu, że mogłem. Ja… Naprawdę przepraszam. I skończ już z tym dopiekaniem mi na każdym kroku. Proszę.
Swój wywód zakończył nieco piskliwym głosem. A jeżeli spodziewałby się, iż Erik pokornie spełni jego prośbę… To grubo by się pomylił.
A szyderczy śmiech był tego potwierdzeniem.
- Erik – powiedział, kiedy mężczyzna wciąż się do niego nie odezwał. Niejasno zdawał sobie z tego sprawę, że już po raz trzeci użył jego imienia. A to z jakiegoś dziwnego powodu nie napawało go optymizmem. Zwłaszcza, że minęło dopiero kilka sekund, odkąd wszedł do pomieszczenia. – Spójrz na mnie.
Magneto dokończył dzierżoną w rękach lampkę szampana i dopiero wtedy się obrócił. A profesor, pomimo tego, że czuł się właściwie okropnie, zachichotał nerwowo.
- To pomysł Raven – wymamrotał, po kolejnych sekundach ciszy. – Wiesz, oko, za oko…
Przygryzł wargę, wbijając wzrok w podłogę. Policzki piekły go niemiłosiernie, a dzięki temu mógł z pewnością stwierdzić, że jego twarz przypierała właśnie kolor dojrzałej wiśni.
- Och, dobra! – jęknął, w akcie desperacji przyciskając sobie dłonie do oczu. – Zacznij się już śmiać i miejmy to z głowy!
Profesor nie był w stanie sobie przypomnieć, dlaczego właściwie dał się wpakować w taką sytuację. No tak, owszem. Chciał, żeby Erik dał mu już spokój, ale takim kosztem?
Otóż Charles… Miał na sobie sukienkę. Czarną, dla ścisłości. Owa sukienka sięgała do połowy ud. Miała prosty krój, u dołu ozdobiona była szeroką koronką, nie posiadała rękawów i zapewne prezentowałaby się zabójczo na Angeli, tudzież Raven. Jednak Xavier czuł się co najmniej jak kretyn. I zapewne też tak wyglądał, a przynajmniej w swojej opinii.
Do kiecki siostra dobrała mu również biżuterie. Charles nie miał pojęcia skąd Raven dorwała połyskujące złote bransoletki, pierścionek z rubinowym oczkiem, czy też łańcuszek z zawieszką w kształcie małego serduszka. I nie wiele go to interesowało. Bardziej zajmowała go kwestia, dlaczego w ogóle miał to na siebie włożone. Przecież on doprawił Erikowi tylko sukienkę i rudą perukę! A właśnie, w ten uroczy przedmiot również został wyposażony. Tylko, że jego peruka miała odcień ciemnego blond i posiadała niezliczoną ilość loków.
Otworzył gwałtownie oczy, gdy do jego uszu dobiegło ciche kliknięcie sugerujące, iż drzwi zostały zamknięte. Spojrzał na nie przerażeniem i zdążył jeszcze zarejestrować drobny ruch klucza.
Charles przełknął ciężko ślinę.
- E..Erik – wystękał, wlepiając w mężczyznę przerażone spojrzenie i jednocześnie cofnął się kilka kroków, konspiracyjnie próbując wymacać klamkę. Być może i nawet by mu się to udało, gdyby nie drobny fakt, że jakaś siła pociągnęła go do przodu.
Wpadł prosto w ramiona Magneto.
Przełknął ciężko ślinę.
Twarz Erika rozciągnęła się w drapieżnym uśmiechu.

***

Raven siedziała na kuchennym blacie z kubkiem gorącej herbaty wciśniętej w dłonie. Miała nad wyraz dobry humor. Który jeszcze bardziej się poprawił, gdy Xavier w końcu raczył wynurzyć się z sypialni. I to nie swojej sypialni.
- Jak się… Spało? – zapytała, przywołując na twarz psotny uśmieszek.
Błękitne oczy brata spojrzały na nią z żądzą mordu. I być może humor mutantki gwałtownie by się pogorszył, gdyby nie to, że do kuchni wtargnął niedospany i wyraźnie zadowolony Erik. Mężczyzna, który prawdopodobnie nieco nie kontaktował z rzeczywistością, zaczął nucić pod nosem i zabrał się za robienie kawy.
Raven obserwowała, jak twarz Charlesa momentalnie łagodnieje i wykwita na niej delikatny uśmiech.
- Intensywnie – odpowiedział, po chwili. – Bardzo intensywnie.
Po rezydencji rozniósł się perlisty śmiech dziewczyny.

piątek, 14 października 2011

"Gdyby Draco kochał Harry’ego Pottera"

Okej, zaczynamy z grubej rury :D. Otóż, jest to miniaturka napisana już dawno, dawno temu, za czasów istnienia pewnego harrypotterowskiego forum, które niestety zakończyło swoją działalność. Po prawdzie wrzucam je tylko dlatego, że mam do niego pewien sentyment i właściwie jest to pierwsze i ostanie Drarry jakie kiedykolwiek napisałam ^ ^. Zapraszam serdecznie :)

*** *** *** *** *** *** ***

Gdyby Draco chciał pozyskać uwagę Harry’ego z pewnością by mu się to udało. Znał na to wiele sposobów.
Jednak nie zależało mu na tym. Prawda?
Przecież Potter od zawsze był skrupulatnie przez niego ignorowany.

- Potter! Dostanę autograf?
- Odczep się, Malfoy.


Co więcej, Draco wcale nie potrzebował jego uwagi. Była ona mu zbędna, niepotrzebna, wręcz przeszkadzała mu w codziennej egzystencji.

Wielka Sala.
Śniadanie.
Draco przy stole Slytherinu nieustannie wpatruje się w stado niewychowanych gryfonów, równocześnie zawzięcie dziabiąc widelcem jajecznicę.
„Noo, popatrz się tu! Popatrz się na mnie, ty czterooka gnido!”
Kiedy Potter nie reaguje na jego telepatyczne zawołanie, Malfoy gwałtownie wyszarpuje z szaty różdżkę i potajemnie kieruje w stronę Harry’ego wypaćkanego w sosie pulpeta, który zamiast jego, trafia jakąś pierwszoklasistkę.
„Cholera.” Myśli, podczas gdy dziewczynka z dzikim wrzaskiem opuszcza pomieszczenie. Wbija wściekłe spojrzenie w plecy bliznowatego. „Aghrrr… To twoja wina!”


Draco z pewnością nie lubi, gdy Harry Potter go dotyka. Nawet przypadkiem. To go… obrzydza, odrzuca, dostarcza nieprzyjemnych wrażeń.

- Szlama. – Harry błyskawicznie reaguje na wyzwiska, które są kierowane do jego przyjaciółki. Rzucając się na Draco z pięściami.
Tłum uczniów otacza ich, gdy tarzają się po szkolnym korytarzu.
„ W łóżku też jesteś taki agresywny, Potter?” Zadowolony Draco pyta sam siebie, gdy Snape przerywa ich walkę.


Gdyby Draco lubił Harry’ego Pottera to z pewnością zostaliby najlepszymi przyjaciółmi. Ale go nie lubił. Praktycznie rzecz biorąc, nie znosił go.

- Nienawidzę cię, Malfoy. – Cichy syk Harry’ego roznosi się po pustym pomieszczeniu.
- Ałć. – Draco w komicznym geście zatacza się i łapie za serce. – Nawet nie wiesz jak twe słowa mnie bolą.
- Już całkiem ci odbija.
Draco ze złośliwym błyskiem w oku patrzy jak Potter odchodzi i znika za zakrętem. Błysk momentalnie znika.
„Naprawdę bolą…”


Tak więc, Draco wcale nie łaknie uwagi Harry’ego, nie próbuje jej zdobyć. Co więcej, nie lubi gdy Potter go dotyka, a co za tym idzie, nie lubi całej jego rozczochranej osoby. Dlatego też, Draco z całą pewnością nie darzy Harry’ego Pottera głębszym uczuciem.

Zdziwieni uczniowie spoglądają na Malfoya, który z obłędem w oczach zbiega po schodach i szaleńczym tempem pokonuje kolejne korytarze, aż w końcu znika za drzwiami łazienki prefektów.
Zdyszany Draco, opierając się o umywalkę, spogląda w lustro i odgarnia włosy z czoła.
- Szlag – mruczy do siebie.
Bierze głębszy oddech i prostuje się, kiedy uzyskuje względny spokój.
W następnej sekundzie łapie się za głowę, a jego oczy poszerzają się w akcie histerii.
„O mamciu! Zakochałem się w Potterze!”


Gdyby jednak Draco darzył Harry’ego jakimś głębszym uczuciem, to z pewnością wiedziałby co z tym zrobić.

Blondyn zmierza na lekcje transmutacji, gdy widzi właśnie JEGO w towarzystwie Wealeya i Granger. Wbija speszony wzrok w kamienną podłogę i przechodzi jak najszybciej.
- A temu co? – Słyszy zdziwiony głos Pottera.
- Cholera wie.
„A żebyś wiedział, Weasley.”


Taka sytuacja nigdy nie zaistnieje, ale Draco z pewnością by zignorował to uczucie. W końcu, jako przedstawiciel wyższej klasy społecznej nie może zadawać się z motłochem. I to w dodatku z TAKIM motłochem.

- Szlag! Szlag! Niech to gumochłon połknie! Krew smocza zaleje! – Draco, wyżywając się na zielonych, niewinnych poduchach, złorzeczy na cały świat. – AGHRRR!
Lega w bezruchu na posłaniu i bezmyślnie wpatruje w przeciwległą ścianę.
„W cholerę, jestem Malfoyem, a zachowuję się jak Longbottom na eliksirach… Co robić, co robić? On mnie nienawidzi, a poza tym…”
Wpada mu do głowy pewna myśl.
Z triumfalnym uśmiechem na ustach zrywa się z łóżka.
- Jestem Malfoyem! – krzyczy dziarsko. – A Malfoyowie zawsze dostają to, czego chcą!
Siedzący w Pokoju Wspólnym ślizgoni patrzą zdumieni w stronę pokoju, z którego rozlega się szatański śmiech.


Jakkolwiek, jeżeli Draco postanowiłby zdobyć miłość Harry’ego Pottera, to z pewnością miałby ustalony plan działania by do tego doprowadzić. I z pewnością by się tego planu trzymał. Jednak on wcale tego nie chce. Czyż nie?

Wieczór.
Niedługo czas ciszy nocnej.
Draco wpycha Harry’ego do zatęchłej komórki na miotły.
- Co… Malfoy! Całkiem cię powaliło?!
- Ja…
Draco patrzy w zielone oczy i zatraca się. Zapomina o wszystkich przemowach, które szykował na tą okazję.
„A pieprzyć wzniosłe słowa.”
I Draco, całkiem świadomie, całuje Harry’ego Pottera.


Draco, gdyby musiał, zawsze poniósłby konsekwencję swojego zachowania. W końcu Malfoyowe są honorowi. Jednak Malfoyowie też nie pakują się w sytuację, z których wynikają jakiekolwiek konsekwencje, niekorzystne dla nich.

Draco odrywa się od ust Harry’ego i patrzy na niego przerażony.
„Teraz mnie zabije.” Myśli i planuje zarazem, gdzie się ukryć przed wściekłym Potterem.
Jakie jest jego zdziwienie, gdy chłopak przyciąga go za krawat i oddaje mu pocałunek.

Jak ustaliliśmy, Draco Malfoy z pewnością nie łaknie uwagi Harry’ego, nie próbuje jej zdobyć. Nie lubi gdy Potter go dotyka, nie lubi niego całego, z całą pewnością nie darzy Harry’ego Pottera głębszym uczuciem. Gdyby jednak było inaczej, co jak wiemy jest niemożliwe, to Draco musiałby to zachować to w sekrecie. Dlaczego? No cóż, z pewnością zaszkodziłoby to jemu, a także Harry’emu. Czarodziejski świat ogarnąłby prawdopodobnie chaos.

- Skaranie z tymi przebrzydłymi szczeniakami. Zero poszanowania!
Drzwi komórki otwierają się i staje w nich Filch
- A mó… POTTER?! MALFOY?! Co wy wyprawiacie?!
Draco ponownie odrywa się od Harry’ego i mierzy woźnego wściekłym spojrzeniem. Wyciąga różdżkę i kieruje ją w jego stronę.


Gdyby Draco kochał Harry’ego Pottera, to lepiej by było…

- Obliviate!

… Żeby pozostało to w tajemnicy.

Witam :)

Witam wszystkich serdecznie!
Otóż... Irduś rozszerza działalność blogową i stwarza stronkę, na której będzie publikować mniejsze twory, w różnych fandomach. Mój pierwszy blog: http://sasunaru-irdine.blogspot.com/ najwyraźniej mi nie wystarcza, więc wciskam się w internetowy bezkres z nieco innymi, mniejszymi opowiadaniami menxmen ^ ^. No, to by było na tyle chyba...
Zapraszam do czytania i komentowania :D